Sex in the City

Sex in the City

Pamiętacie mnie jeszcze? Taką wariatkę z szalonymi pomysłami w głowie, po wielu udanych lub mniej związkach z facetami i kobietami? Jeśli nie, to cieszę się tym bardziej ze swojego powrotu, bo mam trochę do powiedzenia, bądź, jak to woli – do napisania.

Oglądając pierwszy sezon „Seksu w wielkim mieście” zastanawiałam się, kogo przypominam bardziej. Piszącą o seksie Carrie Bradshow, która usilnie poszukuje szczerej miłości, czy seksowną Samanthę Jones, której licznik przestał odmierzać przebiegi po setnym kochanku. Mentalnie oczywiście, że bliżej mi do Samathy. Mamy tyle samo pewności siebie i rozbujany popęd seksualny, że dziwię się, że są w moim mieście mężczyźni, z którymi jeszcze nie spałam. Jednak Carrie robi coś, o czym przez dłuższy moment zapomniałam – o pisaniu i analizowaniu seksu. Któż, jak nie ja może lepiej to zrobić? W seksie wciąż jest mi mało i wciąż poszukuję nowych doznań, które pobudzą moje zmysły do granic możliwości. Nie chodzi o rozwiązłość, nie chodzi o zmienianie kochanków. Chodzi o spełnianie swoich fantazji, które bardzo często ukrywamy i nie chcemy dać upustu swoim marzeniom. Ja jedno już swoje spełniłam 😉 I szczerze powiem – chcę więcej. 

O jakiej fantazji mowa? Może to pewien fetysz lub jak kto woli – marzenie, ale ja je spełniam. Od kiedy pamiętam, jednym z obrazów w trakcie seksualnych uniesień, który w mojej głowie pojawiał się to… Jeszcze jeden mężczyzna. Tak. W trakcie, kiedy ten, jeden jedyny był we mnie i wspólnie oddawaliśmy się rozkoszy, ja się zastanawiałam, jak byłoby we trójkę. Kiedy brał mnie od tyłu, w mojej głowie pojawiał się obraz mężczyzny, który w tym samym czasie penetruje moje gardło. 

Cóż. Może jestem zboczona, może taka się urodziłam. Nie wnikam. Wiem, że pozostało mi wówczas do zrealizowania marzenie, które było na wyciągnięcie ręki – seks grupowy. Dobrze, że trafiłam wówczas na równie zboczonego mężczyznę, któremu nie przeszkadzała wizja tłumu w łóżku. Gorzej jednak było z realizacją tego planu, bo jakby nie było,  nie znam tylu par, które na nasze zaproszenie zgodziłyby się od razu kochać się z nami. Trudno mi to sobie nawet wyobrazić. Bo niby jak? „Hej, siema, robimy grupową imprezę na chacie, wpadniecie? Weźcie znajomych”. No nijak to brzmi.

Potrzebowaliśmy miejsca, w którym oboje będziemy się czuć dobrze i komfortowo. Jak wśród swoich. Takich samych ludzi jak my: ciekawych doznań i szukających seksualnych wrażeń. Nie jesteśmy przecież zboczeńcami – jesteśmy pewni swojej seksualności i tyle, albo aż tyle. Każdego dnia się jej uczymy, ale jesteśmy na tyle odważni, by o tym mówić. Przynajmniej ja. 

Mam nadzieję, że pomogę Wam przełamać tabu i wysłuchacie mojej historii. A jest co opowiadać. Zapraszam.